nie jestesmy sami...

...kazdemu z nas wydaje sie ze sl nas zniewolil , czujemy sie oddani bezgranicznie, jestesmy chorzy owszem jestesmy, jendi przed tym uciekaja drudzy tkwia bo im tak lepiej. Ja tez jestem zniewolona ale nie sl , to cos wiecej cos innego cos zywego ... Chce sie z wami podzielic przemysleniami jednego mlodego czlowieka, ktory spisal to w swoim poscie
To jest niewiarygodne, nie jestesmy sami , Ci ktorzy mysla, ze sa chorzy sa chorzy, to nowa choroba teog wieku i bedzie jeszcze gorzej. Ci ktorzey mowia, ze nie sa chorzy i maja zdrowe podejcie do tej materji sa bardziej chorzy niz naprzyklad ja , ktora zdaje sobie z teog sprawe ale mam to gdzies mi z tym dobrze jak narazie ...
Mlody mezczyzna i jego przemyslenia :
,,Moje zniewolenie czatem jest częścią wcześniej rozpoczętego błędnego koła wciągnięcia się w pornografię oraz w jednorazowe kontakty seksualne z kobietami. Ten ciąg trwał półtorej roku: odwiedzanie porno stron, podrywy na jedną noc i wizyty w agencjach towarzyskich. Wszystko to suto pokropione alkoholem. Z chwilą kiedy odstawiłem alkohol, na ponad rok ustały moje seksualne ekscesy. Ustały aż do momentu, w którym odkryłem czat. Anonimowe kontakty przez internet zaczęły się od odwiedzania erotycznych pokoi. Pierwsze rozmowy budziły we mnie skrępowanie - wprowadzenie konwersacji na tory erotyczne dokonywało się początkowo z dużymi oporami. Odkryłem jednak z czasem, że hasło - poświntuszymy? nie budziło oburzenia, ani niesmaku z drugiej strony. Ruszyła lawina wyobraźni - interaktywny sex bez żadnych ograniczeń. Wymyślne scenariusze erotycznych przygód, nakręcanie reakcjami i wątkami wprowadzanymi przez moje czatowe partnerki. Czat szybko wciągnął mnie w wielogodzinne nasiadówy i poruszającą grę wyobraźni. Gdy o trzeciej, czwartej nad ranem kładłem się spać czułem się wykończony i skacowany moralnie. Po przebudzeniu był jeszcze gorzej. Dzień mijał w podświadomym oczekiwaniu na wieczór, kiedy to znów będę mógł wyruszyć w barwną wędrówkę ścieżkami wirtualnego seksu. Jakaś cześć mnie buntowała się przeciw tym eskapadom i krzyczała, ale stan haju, zamroczenia i zmęczenia wywołanego niedospaniem skutecznie tłumił ten głos. Znów zacząłem zaglądać na porno strony, szybko uciekając stamtąd, lecz stan wychylenia w kierunku doświadczeń seksualnych był cały czas podtrzymywany.

Podczas którejś sesji na czacie moja propozycja spotkania (którą traktowałem jako element podniecającej gry, nie mającej szans się spełnić w rzeczywistości) została podjęta. Pojechałem na umówione miejsce przekonując samego siebie, że tylko sprawdzę z daleka czy dziewczyna przyszła naprawdę. Nie przyszła. Ale ja chciałem żeby się pojawiła.

Znów godziny spędzane na czacie. Ogarnęła mnie obsesyjna myśl, że być może spotkanie jednak jest możliwe - że wirtualna sesję da się skonsumować naprawdę. Odtąd wiodącą intencją wizyt na czacie stała się chęć sprawdzenia, czy takie spotkanie może dojść do skutku. Odkryłem, że niektóre dziewczyny niechętnie odnoszą się na nachalnych propozycji spotkania w celach erotycznych wysuwanych zaraz na początku rozmowy. Opracowałem więc strategię powolnego oswajania ofiary. Przez pierwsze kilkanaście dialogów udawałem wyluzowanego, inteligentnego pana po trzydziestce. Sypały się żarty, błyskotliwe riposty oraz rzucane niby od niechcenia uwagi typu: czat to ciekawa sprawa - nigdy nie wiadomo co się tu może zdarzyć. Ta nieprzewidywalność mnie podnieca... Gdy wyczuwałem, że dziewczyna patrzy na mnie z zainteresowaniem pojawiały się powoli tematy naszych temperamentów seksualnych, doświadczeń, oczekiwań itp. Stąd już łatwo było przejść do fantazji typu - co bym zrobił, gdybyś teraz była przy mnie. Tu już ruszała lawina wyobraźni - starannie konstruowanych opisów scen erotycznych. Wreszcie padała propozycja: a może się spotkamy: kiedy - teraz!. Po jednej z takich rozmów propozycja została podjęta. Wsiadłem w samochód i pojechałem na umówione miejsce. Byłem przerażony i podekscytowany widząc, że w umówionym miejscu czeka w swoim samochodzie atrakcyjna dziewczyna - mężatka, w trakcie rozwodu (tak przynajmniej twierdziła). Pojechaliśmy do lasu. W trakcie tej podróży, gdy jechała za mną swoim samochodem krzyczałem do siebie - uciekaj! - ale nie uciekłem, było mi "głupio" tak zwiać. Na miejscu, po ostrej już grze wstępnej okazało się że nie mam prezerwatyw. Posiedzieliśmy przez chwilę, schodziło z nas podniecenie. Nie żałowałem, że ich nie kupiłem. To pozwoliło mi zachować poczucie, że nie upadłem, że to był tylko poślizg. Miałem poczucie, że jestem już dużo silniejszy niż przed półtorej roku, kiedy konsumowałem te kontakty w pełnym wymiarze.

Podobna sytuacja powtórzyła się jakiś czas potem: po namiętnym wirtualnym seksie doszliśmy z moja czatową partnerką, że możemy to spotkanie dokończyć na żywo. Przyjechałem do biura w którym pracowała po godzinach. Sympatyczna dziewczyna, rozochocona naszym namiętnym spotkaniem w wirtualnym świecie. Od razu, niemal bez słów przeszliśmy do czynu. Zaczęliśmy współżycie z którego po chwili ja się wycofałem. Bałem się że nie będę mógł spojrzeć sobie w oczy, jeśli dojdę do końca. I nie tylko sobie...

Czułem się w pewien sposób dumny z tego, że umiałem się wycofać. Nie umiałem na to spojrzeć jak na chore zachowanie - na sam ten fakt, że do niej przyszedłem i zaczęliśmy "się kochać". Od tego momentu zaczęło mnie podniecać doprowadzanie do sytuacji, w której miałbym już adres w kieszeni i mógłbym pojechać "tylko sprawdzić" czy dziewczyna jest gotowa do sexu i czy jest ładna. Ocena atrakcyjności partnerki zaczęła się zresztą już na poziomie wymiany zdjęć, których prawdziwości oczywiście nie byłem pewien. Ja sam wysyłałem swoje fikcyjne zdjęcia: znajdowałem w internecie chłopaka dosyć podobnego do siebie w niewyraźnym ujęciu. Stwierdziłem, że wymiana zdjęć zwiększa szanse spotkania. Wmawiałem sobie, że do niczego nie dojdzie. W chwili jednak, kiedy już miałem namiary podniecenie było tak silne a rozum tak zmącony, że wyrywało mnie z domu z siła huraganu. Gdy już znajdowałem się na progu przychodziła chwila przytomnej refleksji - co robisz, człowieku co robisz - nie pamiętasz jak się czułeś w te wszystkie chwile, kiedy już było po?

Trzy razy udało mi się nie pojechać na umówione spotkanie. Takie "zwycięstwa" dawały mi poczucie siły i przyzwolenie na kolejne "podboje" i fantazje. Chęć spotkania - stawała się moją obsesją.

Zaczynało mi brakować cierpliwości - od razu pytałem o telefon, proponowałem spotkanie. Były chwile kiedy naprawdę byłem już gotów pójść na całość, ale akurat wtedy nie wychodziło.

Rozmowa na czacie miała więc swoje następujące etapy: zagajenie, udawanie błyskotliwego mężczyznę, wymiana zdjęć, wirtualny sex, wymiana telefonów, rozmowa przez telefon i wreszcie oferta spotkania. Dwie czatowe znajomości doprowadziły do umówienia się i spotkania. W trakcie wirtualnej gadki mówiłem, że czuje się sam i po prostu chce się tylko spotkać i pogadać. Liczyłem na to, że dziewczyna, która zgadza się na spotkanie późnym wieczorem z facetem w rzeczywistości pragnie tego samego co ja. Do niczego nie doszło: tylko rozmowa ukrywająca moje rzeczywiste wychylenie, gotowość na przygodę. Odwoziłem dziewczynę do domu 40 km od Warszawy - dwukrotnie w nocy.

Kiedy na czacie nie udało się z nikim umówić snułem się po Warszawie samochodem w nadziei, że trafi się jakaś okazja. Wracałem z ulgą że się nie trafiła.

Kolejna czatowa znajomość przerodziła się w istną wirtualną orgię, przenosząc się po jakimś czasie na telefoniczne łącza. Mogłem zadzwonić w każdej chwili ruszając lawinę zmysłowości. Byliśmy już umówieni - raz - odwołałem - nie była to moja zasługa - sprawa się wydala przed przyjacielem. Po jakimś czasie odgrzałem ten kontakt z taką samą intensywnością. Znów o krok od spotkania. Nakłamałem, że mam dziewczynę, że chce być z nią. I znów satysfakcja, że się nie daję, że walczę, że umiem być tak radykalny. Że potrafię się wycofać, nie zrobić ostatecznego kroku.

Po drodze jeszcze dwie sytuacje doprowadzone już do umówienia się w domu dziewczyn. Znów ten sam schemat - czat, telefon, gadka szmatka, poczucie się ze sobą bezpiecznie, rozmowa na tematy naszych temperamentów seksualnych i oferta, że przyjadę. Po odłożeniu słuchawki - walka, rzut na taśmę do kaplicy i ulga, że się oparłem pokusie...

Powstrzymywał mnie strach przed konsekwencjami - ale nie była to świadomość powagi chorobliwych zachowań, zwyciężających mnie za każdym razem, gdy pozwalałem sobie na pierwszy krok.

... szkoda mi ciebie facet, jak boga kocham ale co z tymi panienkami,staryyyyyyyyyyyyy pomysl, chociaz przez chwile o nich,nie sa zwierzetami i nie instynkt je kierowal do podtrzymania gatunku ale uczcuia ktorymi cie obdarzyly grrrr

Wiele razy obiecywałem sobie że już koniec z czatem, po czym pod byle pretekstem wchodziłem tam: miałem pomysł na nowy nick, lub strategie zachowania się na czacie. Zawsze kończyło się to popłynięciem na fali pożądania.

Pierwsze otrzeźwienie przyszło wtedy, gdy przyznałem się przyjacielowi do swojego napięcia i gotowości, żeby znów wskoczyć na czat. Ważny był fakt, że on miał podobne doświadczenie. Rozmowa o tym spuściła ze mnie to spiętrzone powietrze. Przełom nastąpił następnego dnia, gdy ów przyjaciel określił swoje stany jako chore - na tyle dziwne, że domagające się jakichś konkretnych, praktycznych kroków, rozwiązań, pomocy. Padła propozycja poszukania takiego światła w materiałach Anonimowych Erotomanów - w ich doświadczeniach. Przez to zestawienie jego i moich problemów po raz pierwszy nazwałem swoje stany, swoje jazdy i swoje przygody właśnie mianem problemu. Już pobieżna lektura materiałów AE pomogła mi nazwać ten problem chorobą - uzależnieniem, miażdżącym kołem mechanizmów, którym przez lata podlegałem. W pierwszej alkoholowej fazie traktowałem swoje jazdy jako wynik pijaństwa. Nie jako odrębny problem, nie jako rozwijającą się równolegle chorobę.

Również całej serii późniejszych doświadczeń nigdy nie nazwałem chorym zachowaniem. Nie widziałem ich ciągłości, powtarzalności tego samego schematu. Za każdym razem jakbym zaczynał od nowa wmawiając sobie, że właśnie w tej chwili podlegam słabości wchodząc w zachowanie, nad którym trudno może mi być utrzymać kontrolę. Wciąż żyłem w przekonaniu, że posuwam się za daleko, że nie chcę, a powinienem mieć na tyle prawości, żeby powiedzieć stop w danej chwili. Te chwile, w których umiałem jednak się zatrzymać utwierdzały mnie w przekonaniu, że mogę wchodzić w ten żywioł jedną noga. Nie powinienem co prawda, bo to głupie i osłabiające, ale że w chwilach słabości mogę sobie pozwolić na małą sesję chodzenia po granicy. Nie potrafiłem zauważyć tej oczywistej rzeczy, że zawsze tę granicę przekraczałem, że za każdym razem stawałem się łupem nieprzytomnego stanu mojego nastawienia na nowe doświadczenie seksualne.Przebudzony tymi myślami i lekturą broszurek AE podjąłem decyzję o kapitulacji: jest we mnie obszar choroby: prawdziwej i wyniszczającej choroby, działającej z taką samą siła i żelazna konsekwencją jak wcześniej zdiagnozowany alkoholizm. Z tą chorobą nie mam szans. Każde wejście na jej teren skończy się przegraną. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Każda zgoda na flirt, każde jego rozpoczęcie uruchamiało we mnie i wiem już, że zawsze będzie uruchamiać fale która mnie porwie w odmęty iluzji...''

http://adonai.pl/swiadectwa/?id=13

Jak bardzo mozna zyc iluzja to kazdy wie na swoj sposob sam, ja wybralam droge iluzji tez. jak bardzo mnie to zniewolilo wiedza moji przyjaciele, ktorzy to samo przezyli badz tez sa przy mnie bardzo blisko.

Czy jestem chora, bo o sobie moge tylko wydawac takie opinie, alez oczywiscie mysle, ze moja choroba nie jest tu punktem tajemnicy. Czy mi jest z nia zle? Nie , mi z tym nie jest zle wymslilam sobie taka bajke, taka droge. kazdy z nas jest tu na sl konkretnie, jednak i na innych formach czatu , bo czegos nam brak. Albo chcemy miec to czego nie mozemy miec w rilu. albo , albo ,albo mozna tu wymieniac mase rzeczy. Zadziwiajace jest jednak to, ze wielu z nas zdaje sobie z tego sprawe i nie podejmuje zadnych krokow aby to zmienic.

Ten post nie jest dedykowany nikomu, to nastepne madre przemyslenie, nie moje ale calkiem nam obcje osoby, nie jestesmy sami, nie bijemy sie z myslami tylko my slowicze. Jest nas masa, ludzi ktorzy sie zakrecili i bedzie jeszcze gorzej i ciezej. az wkoncu nastapi matriks jak z filmow, nie uchronimy sie przed tym...

Pol zartem pol serio, jesli i tak to nas to czeka, to ja chce swoja bajke, taka jaka sobie wymysle,tak w ktorej czuje cala soba i taka w ktorej jestem chora ...

Zadko komus dziekuje za rozmowy, ktore przeprowadzam z wami, za slowa ktore czasami potrafie bardziej zrozumiec, dzielac sie w konwersacjach nimi z pixelowymi znajomymi .

Dzis to zrobie pierwszy raz Dziekuje Mad... za ostatnia rozmowe :)) Duzo dala, spokoju i cichy spokojny sen :)))

[2009/03/11 3:54] AGNIESZKA Allstar is Offline

4 komentarze:

Daro Spitteler pisze...

Od A do Z przeczytane ;D
No tak każdy kto dłużej jest w jakimś MMO i zaczyna to przenosić do RLa czy w MMO coraz gorzej się zachowywać powinien powiedzieć: Dość stop idę z stąd ale wielu to się nie udaje.. ;)

Og pisze...

Zdumiewające jak łatwo ludzkość nazywa i nabywa nowe rodzaje schorzeń swojsko zwanych uzależnieniami.
W ogóle zastanawiam się czy opisany przypadek można nazwać chorobą cywilizacyjną. Możliwe że tak. Wszak komputer to zdobycz cywilizacyjna. Nie byłoby kompa, wirtualnych podrywów też by zabrakło.
btw
Uwielbiam gryźć plastik. Jak się niektórzy domyślą, robię to głównie siedząc przed kompem bo gryzę przeważnie kabel od słuchawek, a dokładniej od mikrofonu. W zasadzie nie wiem czemu to robię. Ani mnie to podnieca, ani smakuje... Jakoś tak lubię uczucie kiedy miękkie tworzywo ustępuje pod naciskiem uzębienia.
Już jakiś czas temu zacząłem to postrzegać pod kątem schorzenia. Ba! Dostałem nawet reprymendę od zaufanej osoby że w końcu przegryzę i prąd mnie popieści.
Przegryzłem - nie popieścił. Elektrykiem nie jestem więc tym bardziej nie wiem dlaczego.
Całe szczęście w nieszczęściu polega na tym, że przegryzłem tylko kabel od mikrofonu. Ten od słuchawek jeszcze się trzyma choć pracuję nad nim już od dłuższego czasu.
Jestem delikatny. Hamuję się. Jestem silny.
Idąc prostą drogą męskiego rozumowania, po lekturze posta doszedłem do wniosku, że potrzebuję pomocy jakiejś grupy wsparcia. Za cholerę nie wiem gdzie jej szukać. No bo czego szukać? Anonimowego Grupy Zaufania Podgryzaczy Kabli od Słuchawek?
Dziś znowu usiądę przed monitorem. Znowu wezmę w zęby cienki kabel i będę gryzł go z siłą wprost proporcjonalną do tego co akurat będę na kompie robił.
Obym tylko nie grał w jakiegoś shootera.
Obym nie spotkał Agnieszki topless.
Bo wtedy zacisnę zęby zbyt mocno, 220V przepłynie przez czaszkę i wtedy nawet najbardziej zaawansowana technologicznie grupa wsparcia mi nie pomoże.
I jako pierwsza ofiara śmiertelna przyczynię się do powstania jakiejś fundacji, o ile nie całej gałęzi nauki.
Uff...
Jak dobrze się wygadać ;P

A&A Fashion Shop pisze...

hahahahaha Panieeeeeeeeeeeee O......... obiecuje ze bede miala okulary :))) nie spojrzy pan mi chociaz w oczy :P

Madelaine pisze...

Ja też dziękuję :-)
I...
Aaa, co tu więcej mówić. Dziękuję.

 
Copyright © A&A Fashion